Nienawidzę. Nie szanuję. Nie umiem już znieść.
Tchórz ze mnie. Zwykły, mały, pieprzony tchórz.
Nie mam nic. A i tak boję się to stracić. Sama nie wiem jak to możliwe.
Nie mam nadziei, mieszka we mnie tylko strach. Paraliżujący strach. Zimny, obślizgły i zdradliwy. Nigdy nie wiem czego się mogę po nim spodziewać.
Ale jak mam siebie lubić, lub choć szanować? Jak bez łez spojrzeć w lustro? Gorycz. Tyle goryczy we mnie.
I wracam wciąż do Ciebie, K. Tylko Ty na chwilę mnie uwolniłeś. Pozwoliłeś uwierzyć. Dlaczego? Czy powinnam Cię za to nienawidzić? Nie umiem. I przez to szanuję siebie jeszcze mniej. Bo nie potrafię być sama. Żyć sama. I dla siebie. Bez dopingu, bez oklasków.
Chciałabym żebyś widział ten ból. Tę nienawiść. Złość. Żebyś spojrzał na mnie tak, jak wtedy. I przytulił. Choć słowem. I tak bardzo wiem, że nie mogę na to liczyć, że aż dech zapiera. Duszę się własną bezsilnością.
Mogę się w końcu obudzić?
Wstać rano, jak nowa, jak nie-ja.
Bo siebie mam już dość. Tego żałosnego wzroku i gorąca łez pod powiekami.
So I stand
And I wait in line
With a heavy head
And this bottle of wine
And I watch
As they steal my time
I stand and I wait in line
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz