Nadal nie wiem, kim jestem. Ani nawet jaka jestem. A już tym bardziej czego chcę. Wciąż się huśtam, waham, biegam bez ładu ni składu. Krok w tę, i krok z powrotem, a potem nawet ze dwa, lub trzy wstecz.
Tak jakoś pełznę, z dnia na dzień, nie myśląc o przyszłym tygodniu, żeby znów się nie załamać. A powinnam. Raz, a porządnie. Żeby mnie tak coś zdrowo pierdolnęło. I z przytupem. Terapię szokową proszę. Ale to chyba nie ode mnie zależy.
Gdy rozmawiam z ludźmi, którzy robią to, co kochają i kochają to, co robią jestem bardzo zazdrosna. Zżera mnie od środka żółć. Kwaśna, obrzydliwa. Zachłystuję się nią. I mam ochotę rzygać na samą myśl o sobie, takiej zazdrosnej, zgorzkniałej, beznadziejnej.
Ale czy na pewno beznadziejnej? Przecież "It can't rain all the time". Teraz wiem o tym jeszcze lepiej. Wręcz namacalnie zdaję sobie z tego sprawę. Tylko muszę wziąć sprawy we własne ręce. Choćby i powoli, mozolnie, byle naprzód.
Mogę mieć wszystko. Tylko muszę wiedzieć, czego chcę. A potem po to sięgnąć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz