Naprawdę ciężko jest wyłączyć myślenie i poddać się chwili. Emocjom. Uczuciom.
Ciekawe, czy ja je w ogóle mam, te całe uczucia, czy wszystko sama sobie racjonalnie wymyślam i ustawiam tak, jak mi pasuje. W głowie. Mózgiem, a nie sercem. Według ściśle określonych wzorów i zasad, których sama nie dostrzegam.
Nie wiem.
Nic nie wiem.
Ale to spróbuję, dobrze? Spróbuję zrobić coś innego, niż zazwyczaj.
Za te parę tysięcy złotych. Mieszkanie. Futro. I martensy.
Boję się, tak bardzo boję się rozczarowania. I przegrywać też się boję. Dlatego kłamię i śmieję się z tego, co powinno wywoływać łzy.
Nie wiem, co robić. Nie wiem, czego chcę. Nie wiem nawet, kim jestem.
Kolorowanka. Biała kartka, z ledwo widocznymi, zatartymi konturami. Atramentem tego nie wypełnię. A może... jeśli od środka?
Ciężko się sobie uświadamia własne słabości. Urażona duma boli. Nawet, jeśli tylko przed samą sobą muszę się do nich przyznać, świat nadal rozbija się o mur uśmiechu i szaleństwa. To jednak ja wiem. I skręca mnie, spala, dusi. Instynkt samozachowawczy każe uciekać. A to nie takie proste. Uplotłam sobie łańcuch ze złota. Niewiele swobody mi przy nim zostaje. Odrobinka każdego dnia. Byle tylko i jej nie stracić - i nie zmarnować.
Chcę ramienia, na którym się oprę. I koszuli, w którą się wypłaczę.
Miałam - popsułam.
Sny potrafią być tak okrutne. Brak mi czasem słów. Często nawet.
Narysuję dziś siebie. Muzyką. Jak zwykle.
I've said it once. I've said it twice. I've said it a thousand fucking times.
That I'm OK, that I'm fine. That it's all just in my mind.
But this has got the best of me. And I can't seem to sleep.
And it's not 'cause you're not with me. It's 'cause you never leave.
A może ja wcale nie istnieję. Tylko takie kopiuj/wklej ze mnie jest.
I rozpaczliwie proszę, aby ktoś zwrócił na mnie uwagę. Ale jakoś mi się nie udaje.
Może warto poszukać zainteresowania gdzie indziej? W obecnym położeniu pewnie nigdy go nie będę miała. Zawsze trzecie miejsce. Niby wciąż na podium. A i tak porażka.
Wykrzyczę siebie. A nawet, jeśli nie siebie, bo przecież nie istnieję, to przynajmniej ten obraz, to lustrzane odbicie, które zastępuje mi mnie.
Nie znasz mnie. Nie znacie mnie. Nie znam się.
Ale mogę przynajmniej się zemścić. Choćby i anonimowo. Czy moja wściekłość może być niezależnym bytem? Jestem o tym święcie przekonana.
Nadal nie wiem, kim jestem. Ani nawet jaka jestem. A już tym bardziej czego chcę. Wciąż się huśtam, waham, biegam bez ładu ni składu. Krok w tę, i krok z powrotem, a potem nawet ze dwa, lub trzy wstecz.
Tak jakoś pełznę, z dnia na dzień, nie myśląc o przyszłym tygodniu, żeby znów się nie załamać. A powinnam. Raz, a porządnie. Żeby mnie tak coś zdrowo pierdolnęło. I z przytupem. Terapię szokową proszę. Ale to chyba nie ode mnie zależy.
Gdy rozmawiam z ludźmi, którzy robią to, co kochają i kochają to, co robią jestem bardzo zazdrosna. Zżera mnie od środka żółć. Kwaśna, obrzydliwa. Zachłystuję się nią. I mam ochotę rzygać na samą myśl o sobie, takiej zazdrosnej, zgorzkniałej, beznadziejnej.
Ale czy na pewno beznadziejnej? Przecież "It can't rain all the time". Teraz wiem o tym jeszcze lepiej. Wręcz namacalnie zdaję sobie z tego sprawę. Tylko muszę wziąć sprawy we własne ręce. Choćby i powoli, mozolnie, byle naprzód.
Mogę mieć wszystko. Tylko muszę wiedzieć, czego chcę. A potem po to sięgnąć.