Hello stranger, can I call you a friend?
My friend, I'm going down.
To znowu ja, Ty, my razem, poprzednia Natalio. A może to nie Ty, tylko jakaś zupełnie nowa, nieco podobna osoba? Nie wiem, nie widzę.
Jest niestabilnie. Nie źle, jeszcze nie, ale dobrze już też nie. Cierpliwość się skończyła parę miesięcy temu. Stres wręcz przeciwnie. Nie sypiam dobrze, nie jadam. Niewiele mnie cieszy i nigdy nie na długo. Od czternastu miesięcy podążam za tym snem, marzeniem, lecę już gdzieś wysoko, ale nie wiem czy nie spadnę całkiem niedługo.
Niepewność, wahania emocji. Płacz bez powodu. W miejscach publicznych. Czy to już choroba, czy jeszcze nie? Gdzie jest granica?
Jak bardzo można nie szanować ludzi? Nie doceniać nikogo wokół siebie? Czy są tego granice? Co jeszcze może się w tej firmie zawalić? Ile jeszcze kłamstw, złamanych obietnic i życia nadzieją mogę wytrzymać? Wydaje mi się, że już zdecydowanie niewiele. I'm on the edge, on the fucking edge. Czternaście miesięcy nieustannego stresu. Już nie. Ale co, jeśli nie mam wyboru? Ratować swoje marzenia, czy zdrowie psychiczne?
Pisać do K., czy absolutnie nie?
Za czym ja w ogóle tęsknię? Czego od tego chcę. Zemsty za zazdrość, tylko tyle? Czy...?
Jest mi zimno, głodno, gorąco i niedobrze. Chcę, potrzebuję alkoholu, ale nie mogę. Alkohol przeszkadza w spełnianiu marzeń. Ale pomaga w przeżyciu dnia. Nocy. W przeżyciu po prostu. To źle, to wszystko nie tak. Nie wiem. Niewiedza jest moim nowym hymnem, całą duszą, duszę się nią. Wiem tak wiele, tak wiele dobrego, ale nie umiem się na tym skupić. To, czego nie wiem świeci jaśniej, świeci czerwienią, neonem, ogniem. Nie wiem już nawet czego potrzebuję. Wakacji? Spokoju? Ciszy? Alkoholowego ciągu, który przewróci mi emocje po raz kolejny do góry nogami?
To ostatnie brzmi wykonalnie...
...to wszystko tak beznadziejne, że aż chce mi się śmiać. Przez łzy, of course.
Duszę się, dość dosłownie. Dość już. Bardzo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz