sobota, 23 lutego 2013

03. Sobotnie zastanawianie przy kawie.

Rekapitulując, właśnie dano mi wybór. Zapytano, czego chcę, co chcę robić, kim być. A ja nie wiem. 
Zawsze wydawałam się sobie osobą pewną siebie, odważną, znającą swoją wartość. A jednak, jest wręcz przeciwnie. Pod stalową skórą chowa się kompleks mniejszości, potrzeba akceptacji i strach przed odrzuceniem. Dziwnie jest sobie z tego zdać sprawę, tym bardziej, że nie wiem co powinnam robić dalej. Nie wiem, co chcę robić dalej.

Otworzono mi drzwi na życie. A ja nie wiem, czy je przekroczyć. Bo za nimi nikt mnie już nie poprowadzi za rękę, a ja tak bardzo tego potrzebuję. 
[I kolejny głosik w głowie, mówiący, że to wcale nieprawda, że niczego, ani nikogo nie potrzebuję, że jest wspaniale i że świetnie sobie sama radzę...]

Zawsze myślałam, że to pozytywne myślenie jest kluczem do szczęścia. A jednak, coś tu jest nie tak. Zapaćkałam się różową farbą, nie pozwalam jej się zmyć, mimo że łzy nieustannie płyną, żłobiąc brudne kaniony na tym wesołym obrazku.

To wszystko, to nie ja. 
Ale to gdzie jestem, w takim razie? Jaka jestem? Wcale nie znam siebie. Myślałam, że... no, myślałam dużo. 
Czy to, co robię, czy to naprawdę dla mnie dobre? Czy to właśnie tego chcę? Bo przecież chcieć znaczy móc, ale jeśli się autentycznie nie wie, czego się pragnie? Gdzie kończę się ja, a zaczynają inni, którzy tak bardzo na mnie wpływają, rzeźbią, kształtują? 

A może mi lepiej w takim zakłamaniu? Może nie potrzebuję prawdy? 
Prawda boli.



piątek, 22 lutego 2013

02. Ucieczki i milczenia.

Czy cierpię? Oto jest pytanie. 
Czy celowo chowam uczucia? Może jednak faktycznie same się gubią? A może ja naprawdę nic nie czuję? Na siłę staram się coś wyszukać, wyłuskać, wręcz wycisnąć ze skamieniałego serca? 
Że to niby dobrze, kiedy płaczę? Bo jeśli nie, to już coś chowam?
No dobrze, może i tak. Nawet, jeśli sama o tym nie wiem. 


Odwracam się plecami od bólu. Nie chcę go, nie potrzebuję.

A radość?
Czy umiem jeszcze się cieszyć?


Fakt, że nie potrafię odpowiedzieć na te pytania mnie przeraża. Coś tu jest nie tak. Nie tak jak powinno być, oj, nie. 



Chyba potrzebuję katalizatora. Nie potrafię znaleźć światła w sobie samej. Nie ma. Pustka. Zakopałam samą siebie, bardzo głęboko. I chyba potrzebuję pomocy, sama już się nie wygrzebię. 



A przecież to nie tak miało być. Przecież nie mam powodu, aby cierpieć, myśląc racjonalnie

Skąd ta potrzeba racjonalizacji wszystkiego? Czy uczucia też muszą mieć jakiś sens?


Chcę akceptacji. To tak dużo? Akceptacji od ludzi, którzy tak wiele dla mnie znaczą. Którym zazdroszczę. A przekonać się po raz kolejny, że być może nigdy jej nie otrzymam... boli. 



Co robię? Uciekam. Milczę. I uciekam. 

środa, 20 lutego 2013

01. Wstępem do beznadziei.

Zbyt dużo myślę, za mało robię, jak zawsze. Jak od zawsze. Byle nie na zawsze. 

Skoro myślę, to powinnam dotrzeć kiedyś do jakichś konkretnych wniosków. A tymczasem prawda już od lat błąka się gdzieś poza horyzontem. Teoretycznie wiem. A praktycznie odmawiam przyjąć do wiadomości. Żadnej reakcji. A tętno zwalnia, zamiast przyspieszać. 

Myślał indyk o niedzieli, a w sobotę nie ma świata!

Skąd, jak i dlaczego. O co mi w ogóle chodzi, do jasnej cholery. Jeśli mam podbić świat, choćby tylko swój własny, to muszę w końcu dobyć broni. I nie bać się pobrudzić. 

Tak mało. Krok, po kroku. Jeden plus jeden, nie liczyć od razu w tysiącach. 
Czy to aż takie trudne?


Niewykonalne. 

Nie mogę się tak łatwo zniechęcać. Nie mogę. Powoli zaczynam zniechęcać się życiem. Ogólnie. Całościowo. A przecież wszystko zależy ode mnie. Mogę wszystko, wszystko. 
Strach? Odpowiedzialność? Bezsilność? 

Nie. Nie zgadzam się. Odmawiam, kategorycznie. 

*poszła rysować*