Wysoko, wysoko, w górę i wciąż w górę. Jak windą. Upadek pewnie też będzie szybki. I bolesny. Nawet nie na beton, a prosto w najeżoną kolcami pułapkę, której paszczę już widzę rozszerzającą się pode mną.
Boję się.
Boję się, a i tak wciąż wchodzę, pnę się, wspinam.
I'm scared to get close and I hate being alone.
I wszystko dlatego.
I tak bardzo wbrew rozsądkowi. Wbrew światu, wbrew życiu, wbrew - po prostu.
To ciche uczucie satysfakcji.
Uśmiech, który czai się w kącikach ust i oczu, gdy ciała już stygną, nadal splecione. Wyzwanie rzucone spojrzeniom. I codzienne, małe wygrane. Niby nieważne, a jakże sycące. Zbłąkana dłoń, czułe opuszki palców, szybkie muśnięcia warg i języka.
Poczucie triumfu nad schematami.
Tak, to ponad wszystko słodzi mi codzienność.
A że chmury się rozwieją i spadnę, z wysoka?
Ale przynajmniej coś przeżyję. A jest to warte kolejnego gwoździa w sercu. Wiem, że nigdy nie przestanie uwierać. Nieważne. Ignorancja jest zbawieniem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz