czwartek, 17 października 2013

16. Kimi to no omoide wo kakihajimeru.

A może jednak nadal go kocham. 
Nie umiem zapomnieć. 
Wciąż i wciąż smak jego spojrzenia czai się na granicy świadomości. I wkurwia. 

Co robić, jak żyć? 
Czasem aż się nie chce. 

Kiedy pierwszy raz mi powiedziałeś, a raczej napisałeś, że się zakochałeś. Pamiętam. Byłam przekonana, że to przecież nie ma sensu. Nic nie czułam. Aż do czasu. Parasol, ławka, osiemnasta dzielnica Paryża. Wrócę tam. 
Te wieczory, spędzone u Ciebie, gdy siedziałam na fotelu Ludwik XVI (czy jakikolwiek inny), piliśmy i wymienialiśmy się piosenkami. I dyskutowali. I ten jeden, jedyny raz, kiedy wspomniałeś o swoim ojcu. Nie zapomnę.
I to Tokyo. Upalne, wilgotne, męczące. Spełnienie marzeń. I chrząszcze, czy cokolwiek to jest. Tak głośne, charakterystyczne. Park Yoyogi, Harajuku. I ta mała knajpka z sobą i udonem, niedaleko dworca, torów. Znajdę ją. 

Jestem taka głupia, tak strasznie głupia. 
Chciałabym go chociaż nienawidzić, za to co zrobiłam. Ale przecież I can't point the finger 'cause there's no one to blame.
Moja wina, moja wina, moja bardzo wielka wina. 

Tak bardzo bym chciała Cię zobaczyć. Posiedzieć przy kawie w Starbucku na Operze, na piętrze, przy oknie. Albo w Londynie, niedaleko London Tower.

Boris, kocham Cię, Króliczku, ale... ale pozwól mi już odejść.